By Kazachstan rósł w siłę, a ludziom żyło się dostatniej
Pierwsze wrażenie, jakie wywarł na mnie Kazachstan nie było najlepsze. Droga z granicy do Atyrau pozostawiała wiele do życzenia. Nikt chyba tamtędy nie jeździ. Kazachowie wylewając asfalt, zapomnieli posypać piasek "podbudową z kruszywa łamanego,stabilizowanego mechanicznie" (cyt. za mgr inż. Joanną Gieczewską ;)). Jest albo dziurawy, albo niemożliwie rozwałkowany przez ciężarówki. Niczym naleśniki w moim wykonaniu.
Wizę do Kazachstanu mieliśmy na 30 dni. Każdy obcokrajowiec ma obowiązek rejestracji w ciągu 5 dni. Trzeba udać się do Policji Imigracyjnej i pokazać blankiecik, który dostaje się na granicy. Po co to wszystko, nie wiemy. Lepiej nie zadzierać z biurokracją w post-sowieckich krajach. Drugiego dnia w Atyrau pojechaliśmy się zarejestrować. Nic nie może być jednak proste. Musieliśmy wypełnić specjalny formularz, skąd jedziemy, dokąd, gdzie będziemy mieszkać w Kazachstanie, nr wizy i paszportu. Formularz oczywiście cyrylicą. Do tego zażyczyli sobie ksero wizy i paszportu. Pan w okienku nie mógł zrozumieć, jak to na 30 dni do Kazachstanu? Po co tak długo, 10 nie wystarczy? Zrozumienie tego faktu zajęło urzędnikom 3 godziny. Nasze dokumenty swoje musiały "odleżeć". Przez malutkie okienko widziałam, jak przekładają je z miejsca na miejsce, nic z nimi nie robiąc. Może myśleli, że damy spokój i sobie pójdziemy? Byliśmy wytrwali, i dostaliśmy pieczątki. Sukces!
Kolejną misją do zrealizowania, było wysłanie motocykli pociągiem do Ałmaty. Zagubiliśmy się w czasoprzestrzeni. W Atyrau była inna strefa czasowa niż pokazywał mój telefon, który dane ściągał z satelity. I umknęły nam dwie godziny. Myśleliśmy, że jest 14 a była 16. Z tego powodu nie zdążyliśmy do działu bagażowego w godzinach urzędowania. Na nasze pytanie czy można wysłać motocykle pociągiem, pani odpowiedziała że nie ma problemu. Kazała przyjść następnego dnia rano. Tak też zrobiliśmy.
Po tym jak zobaczyliśmy jakość pracy panów bagażowych, zdecydowaliśmy się na wspólną podróż z motocyklami. Lepiej być przy załadunku i rozładunku. Musieliśmy kupić bilet pasażerski ze specjalnym kwitkiem na bagaż. Podaliśmy przybliżoną wagę naszych przesyłek (nikt ich nie ważył), i pani skasowała nas na 300 zł za nasze motocykle. Taniocha, zważywszy, że to 2700 km. Oczywiście kilo dokumentów przy tym było do wypełniania. Problem pojawił się podczas ustalania kto, jak i kiedy załaduje motocykle do wagony bagażowego. Najpierw panowie chcieli sami, ale szybko zorientowali się że nie dadzą rady. Ostatecznie kazali przyjechać godzinę przed odjazdem pociągu i załadować je z peronu.
Pełni satysfakcji pojechaliśmy do domu. Bartek zaczął sprawdzać trasę pociągu i odkrył, że
zatrzymuje się w Szymkencie. To rzut beretem od granicy z Uzbekistanem. Jeśli tam wysiądziemy, mamy mniej km do przejechania. I dzień, albo dwa dłużej w Uzbekistanie. Nie zdążymy już przebić biletów, ale pozwolili nam wysiąść wcześniej.
Rano podjeżdżamy na dworzec. Panowie mówią, że mamy wjechać na peron. No to jedziemy. A że pociąg strasznie długi, a nasz wagon oczywiście na samym końcu, to jedziemy zrzucić bambetle. Dopada nas policja i krzyczy, że to niebezpieczne, nielegalne, że afera i w ogóle co my sobie myślimy. My myślimy, że tracimy czas na głupie dyskusje, chwila i nie zdążymy z załadunkiem. Po słownych przepychankach w końcu dają nam spokój. Ale trzeba teraz pchać motory przez cały peron. Ania i ja zajmujemy się przerzuceniem bagażu do przedziału, a chłopaki turlają motocykle.
Jest jakiś problem, bo motocykle Ani i Łukasza nie mieszczą się między paletami. Trzeba zdjąć sakwy, a czasu coraz mniej. W końcu sprzęt ląduje bez większych uszczerbków w wagonie. Na jednym z dłuższych postojów Bartek i Łukasz sprawdzają czy wszystko w porządku. Stoją. Zła wiadomość jest taka, że w Szymkencie nie ma peronu na wysokości wagonu. Jak zdjąć cztery 200 kg maszyny z metrowej wysokości? Cieć bagażowy obiecuje załatwić tragarzy. Cóż, chyba trzeba mu zaufać.
Podróż mija nam na spaniu, czytaniu i korumpowaniu policji. Nikt nam nie powiedział, że nie wolno pić piwa w pociągu. Na szczęście przyłapali tylko Anię, my byliśmy czyści. Kilkunastominutowe targowanie i przyjmują 10 euro. Taryfikator wskazywał 4x tyle.
Godzinę przed Szymkentem, na poprzedzającej stacji, Bartek i Łukasz idą przygotować motocykle do rozładunku. Ania i ja miałyśmy za zadanie spakować i wyładować manatki. Nie dane mi było zobaczyć wyjazd motocykli z pociągu. Tragarze poradzili sobie z tym w pięć minut.
Następny dzień ma być lekki, łatwy i przyjemny. Do Taszkentu tylko 120 km. Nawet jeśli przejście graniczne zajmie nam dwie-trzy godziny, to i tak mamy całe popołudnie na zwiedzanie. Gdy dojeżdżamy na przejście, okazuje się że jest ono otwarte dla ruchu pieszych (???). Zagraniczni zmotoryzowani muszą jechać do Yallamy. 100 km dalej. Nie pozostaje nam nic innego jak zasuwać.
Kazachowie jak zwykle formaliści. Sprawdzają wszystkie dokumenty po dwa razy, musimy się cofać po pieczątki do paszportów. Na uzbeckiej stronie wielka kolejka. Zagadujemy z celnikami i przepuszczają nas poza kolejką.
Teraz tylko kontrola paszportu, wypełnienie deklaracji przewozu towarów, deklaracja celna motocykli i mały świstek, do tego kontrola bagażu i po dwóch godzinach jesteśmy wolni. Dobrze, że pani celniczka nie wgłębiała się w nasze pakunki. Rozpakowywanie i tłumaczenie co jest co, zajęłoby całą wieczność. Chcieli tylko zbadać zawartość naszych komputerów. Bartek cichaczem wyciąga kartę pamięci ze zdjęciami. Za to zdjęcia z komputera Włóczylinków wzbudzają zainteresowanie celników, Uzbecy bardzo poważnie podchodzą do kontroli granicznej. W autach otwierają schowki, sprawdzają co się kryje pod dywanikami, skanują. Mieliśmy szczęście.
Jesteśmy w Uzbekistanie!
Kilka słów o Kazachstanie
Nie miałam zbyt wielkiej wiedzy o tym kraju. Niewiele się o nim mówi w polskich mediach.
Prezydentem jest Nursułtan Nazarbajew, który w 2011 roku wygrał kolejne wybory na 7-letnią kadencję. Rządzi krajem twardą ręką od końca lat 80-tych i nie ukrywa, że ekonomia najpierw,a demokracja później. Sam zdaje się cierpieć na manię wielkości. Billboardy z jego podobizną można spotkać wszędzie, a w 2010 roku parlament nadał mu tytuł "Lidera narodu". Dzięki jego działaniom Kazachstan jest najbogatszy i najbardziej rozwinięty ze wszystkich "stanów". Widać to w miastach, jest czysto, są nowe ulice i budynki z dobrą infrastrukturą. Zaskakuje ilość nowych samochodów wyższej klasy. Widać też rozwijającą się dynamicznie klasę średnią.
Nazarbajew postawił na surowce naturalne. koncerny międzynarodowe muszą się słono opłacać, by wydobywać ropę z kazachskich złóż. Niestety większość zysków trafia do rodziny prezydenta i ludzi z nim powiązanych. Sami Kazachowie są w większości pro-rosyjscy i pro-prezydenccy.
Mnie Kazachstan pozytywnie zaskoczył. Oprócz tej drogi z granicy. Spodziewałam się chaosu i bałaganu, a zastałam ład (jak na azjatyckie standardy) i kierowców aut zawsze zatrzymujących się przed przejściem dla pieszych.
0 komentarze:
Prześlij komentarz